piątek, 30 września 2016

Jak osiągnąć efekt sztucznych rzęs w 1,5 miesiąca


Jakiś czas temu przedłużałam sobie rzęsy metodą 1:1. Efekt był nawet fajny, rzęsy były długie i gęste. Można było go stopniować. Niestety, rzęsy trzeba było dopełniać, doklejanie wiązało się z dyskomfortem, szczypaniem w oczy, a kiedy przyszedł dzień, w którym postanowiłam je usunąć, połowy rzęs nie było. Były za to prześwity... Od tej pory, tj. od kilku lat nie przedłużam rzęs. Tuszuję je przyzwoitym tuszem i zadowalałam się średnim efektem. W zasadzie zadowalałam. :-) 

W lipcu tego roku postanowiłam kupić tak polecane na Wizażu serum, przyspieszające wzrost rzęs. Pomyślałam sobie: "kurcze, 400 osób nie może się mylić, średnia 4,5 to super ocena jak na taką liczbę głosujących". Stosowanie raz dziennie, na noc nie wymaga większego wysiłku. 50 zł to nie 100 zł. Poleciałam do apteki i kupiłam. W DOZie można kupić to serum za 48 zł.

Long4Lashes firmy Oceanic to produkt REWELACYJNY. W 1,5 miesiąca moje rzęsy zrobiły się niemal dwa razy dłuższe. Teraz mijają 2 miesiące i efekt jest taki, jak na zdjęciach poniżej - rzęs jest więcej, są dłuuugie i sięgają niemal do brwi! 






Żeby nie było - tuszu do rzęs nie zmieniałam. Cały czas jest to EVELINE VOLUMIX FIBERLAST, tusz wydłużający i podkręcający, dokupienia za grosze w większości drogerii. Ja kupuję na Allegro


Dziś mijają 2 miesiące, od kiedy używam serum Oceanic. Z efektu jest meeega zadowolona, a ponoć po 3 miesiącach efekt jest jeszcze lepszy. Tyle czasu trwa bowiem pełny cykl wzrostu i "wymiany" rzęs (nawiasem mówiąc wszelkie suplementy na włosy, skórę i paznokcie też warto stosować co najmniej 3 miesiące). Już się nie mogę doczekać tego, co zobaczę w lustrze za miesiąc (kurczę, wypada akurat w Święto Zmarłych :P). Poniżej zdjęcie bez tuszu i zdjęcia z tuszem do rzęs - z lipca i z dzisiaj (1 października). Serum stosuję od 1 sierpnia.





 I jeszcze takie:



Jak widać efekt JEST :D 

W oczy rzuca się również opadająca jeszcze w lipcu powieka. Teraz powieka wygląda wreszcie dobrze, a wszystko dzięki pewnemu zabiegowi, o którym pisałam w poście Moje sposoby na opadające powieki. Zmierzając ku końcowi, serum przyspieszające wzrost rzęs Oceanic to jeden z tych kosmetyków, na które warto wydać 50 zł. To jeden z tych prezentów, z którego nasza mama czy przyjaciółka będą zadowolone (może nie od razu, ale jednak). To produkt, który sprawi, że ludzie będą nas zaczepiać i pytać: "Robiłaś rzęsy?". 

EDIT: Od publikacji tego posta mijają prawie 3 miesiące, a moje rzęsy są nadal długie i gęste. Poniżej fotki bez makijażu, zrobione kilka dni temu.




sobota, 24 września 2016

Zakupy spożywcze z dostawą do domu - warto?



Od kilku lat regularnie zamawiam zakupy z dostawą do domu. Przerobiłam już chyba wszystkie trójmiejskie sklepy, oferujące tego typu usługi: Alma24, Dodomku.pl, Frisco.pl, Tesco.pl, Leclerc Drive, Piotr i Paweł. Czy warto robić codzienne zakupy przez Internet? Zdecydowanie tak.

6 powodów, dla których warto korzystać z delikatesów internetowych

1. NIE DŹWIGASZ CIĘŻKICH SIATEK - robi to kurier. :-) To szczególnie fajna sprawa, gdy zakupy są naprawdę duże, np. przed świętami, gdy jesteś w ciąży, masz chory kręgosłup, awarię samochodu lub ograniczone miejsce w wózku dziecięcym. Lub gdy po prostu nie chcesz dźwigać ciężkich zakupów.
2. NIE STOISZ W KOLEJKACH. Są osoby, które robią bardzo duże zakupy raz w tygodniu, a w miarę potrzeby, wracając z pracy kupują jakieś pojedyncze produkty. A to baterie, a to chleb, słodycze czy mleko. Na duże zakupy jeżdżą często do hipermarketu, a to się wiąże z parkowaniem (jak wiemy czasem jest z tym problem), chodzeniem od alejki do alejki, szukaniem (czasem błądzeniem), staniem w kolejkach po mięso, potem po nabiał, potem po chleb, potem do kasy, a na końcu jeszcze kolejka na parkingu podziemnym, a potem nie daj Boże korek na trasie. Robiąc zakupy przez Internet, zamiast tracić 2-3 godziny, tracisz średnio 40 min.

3. OSZCZĘDZASZ. Tak, tak, nawet w takich sklepach jak Alma czy Piotr i Paweł można oszczędzić. Po pierwsze, w większości e-delikatesów jest coś takiego jak "szybki koszyk", do którego możesz dodać ulubione, niedrogie produkty, które regularnie kupujesz. Nie wyszukujesz ich za każdym razem od nowa, tylko po zalogowaniu na swoje konto wchodzisz w swój "szybki koszyk", przenosisz jego zawartość do bieżącego koszyka i w miarę potrzeby dodajesz bądź usuwasz poszczególne produkty. To taki odpowiednik papierowej listy zakupów. :-) Po drugie, e-sklepy często podają cenę za litr bądź za kilogram. Na przykład wpisujesz w wyszukiwarce "mleko" i wyskakuje ci iluś tam producentów. Szeregując je od najtańszego i mając na względzie cenę za litr, w mniej niż minutę wybierzesz najtańsze. Wiadomo ile by to zajęło czasu w sklepie stacjonarnym... Mleko jak mleko, ale gdy przychodzi do kupowania czegoś droższego, np. kawy ziarnistej, której cena za kilogram waha się od 36 zł do 117 zł (Piotr i Paweł) - spawa wygląda już nieco inaczej. :-) I po trzecie - mniej pokus, więc i mniej wydajesz na niepotrzebne produkty. W sklepie stacjonarnym pokusa czeka na nas co krok, a już szczególnie przy kasie.  
4. NIE WYCHODZISZ Z DOMU. Wyobraź sobie, że jest godzina 22, sklepy już pozamykane, rano idziesz do pracy, po pracy goście, więc nie masz kiedy wyskoczyć do sklepu, a ktoś może ci dowieźć zakupy o 8 rano. Albo masz chore dziecko i nie możesz wyjść z domu. Albo z innego powodu nie chcesz wychodzić z domu. Delikatesy internetowe to wówczas idealne rozwiązanie. Zakupy możesz zrobić późnym wieczorem, a dowiozą ci je w wybranym dniu, np. 8 - 10, 10 - 12, a nawet 20 - 22.
5. PŁACISZ NA WIELE SPOSOBÓW. Nie masz gotówki, a w sklepie osiedlowym brak terminalu? Tutaj zapłacisz przelewem, kartą, poprzez PayU lub bonem towarowym. Gdzieś się zapodziała karta, a nie masz gotówki? To nie problem! W części sklepów internetowych możesz płacić PayPal'em. :-) Co ciekawe, nie trzeba za każdym razem wpisywać danych do logowania na koncie PayPal. Wybierasz po prostu tę formę płatności i reszta dzieje się magicznie sama. :D
6. BEZ PROBLEMU ZWRACASZ LUB REKLAMUJESZ. Na odstąpienie od umowy bez podania przyczyny masz 14 dni.
Jak widać zakupy internetowe to same plusy. A minusy? Nie dotkniesz, nie powąchasz, nie nacieszysz oka kolorowymi alejkami  sklepowymi, nie skosztujesz produktu z degustacji. :-) Jeżeli jednak masz stałe, sprawdzone produkty, lubisz zakupy robić szybko, wygodnie, bez przepłacania, wówczas zakupy w e-delikatesach są stworzone dla ciebie.


Trójmiasto - porównanie sklepów internetowych.

Najbardziej polecam Piotra i Pawła. Dlaczego? Oto najważniejsze powody:
1. Bezpłatna dostawa od 150 zł. Dla porównania w Leclercu dostawa jest zawsze płatna. Choćbyście zrobili zakupy za 500 zł zawsze będzie to 8 zł. W Tesco.pl też nawet przy zakupach za 300 zł jest płatna dostawa (koszt zależny od godziny - od 6,50 zł wzwyż, rano nawet 10 zł). W Piotrze i Pawle dla zakupów poniżej 150 zł za dostawę płaci się 4,99 zł. Zakupy realizowane są od kwoty 80 zł, więc jeżeli robimy zakupy za mniejszą kwotę, np. 86 zł, zawsze można zaznaczyć "odbiór osobisty" i zajechać po zapakowane już do siatek zakupy o wybranej porze, nie płacąc tym samym za dowóz.
2. Możliwość zamawiania zakupów w godzinach 8-10 i 20-22. W Leclercu nie znajdziemy tych przedziałów godzinowych. W Almie dostawa jest od 10:00. W Dodomku.pl są tylko dwa przedziały: 10:30 - 13:30 oraz 18:00 - 21:30.
3. Płatność na wiele sposobów. Zapłacimy tu kartą przez Internet lub u kuriera, gotówką, bonem lub moim ulubionym PayPalem. W Leclercu na przykład nie można płacić ani gotówką, ani PayPalem.
4. Szeroki wybór produktów. W Almie24.pl zawsze nie mają 1/3 produktów, a w Dodomku.pl i Frisco.pl jest kiepski wybór. Piotr i Paweł nie jest może tak duży jak Leclerc, ale zawsze jest tam wszystko, czego potrzebuję (pieluchy, chusteczki nawilżane, mleko czy obiadki dla dziecka najlepiej kupować w Rossmannie).
Zachęcam do spróbowania, bo naprawdę warto. Na początku może być dziwnie, a nawet ciężko, ale nie warto na tej podstawie wyrabiać sobie opinii, szczególnie jeśli chodzi o czas robienia zakupów. Kiedy ja je robiłam pierwszy raz, trwało to baaardzo długo. Teraz potrzebuję maksymalnie 30 minut. I mała rada - warto zrobić sobie wcześniej obchód po domu i zrobić listę potrzebnych produktów. Aha, zanim zaczniecie je wyszukiwać na stronie sklepu, zajrzyjcie do działu "Promocje". :-)

czwartek, 22 września 2016

Zabawki dla dziecka w wieku 0 - 3 lata

- moje TOP 10

 
Poniżej przedstawiam najlepsze według mnie zabawki dla dziecka od urodzenia do 3 roku życia. Zabawki warte kupienia dla noworodka, rocznego i dwuletniego dziecka, które nie będą się kurzyć ani niepotrzebnie zagracać. Z których dziecko będzie chętnie korzystać i których kupno przysłuży się zarówno jego rozwojowi jak i nam (chwila wytchnienia). No to jedziemy, od najlepszej.
 

1. Huśtawka Rainforest, Fisher Price

 
Najlepszy zakup, na jaki się zdecydowałam. Niestety również najdroższy. Huśtawka została kupiona na Allegro za 540 zł z przesyłką. Jeśli jednak wziąć pod uwagę fakt, że wystarczy na 1,5 roku (maksymalna waga to 11,3 kg), że nie jest na baterie, tylko na prąd z gniazdka i że pomoże dziecko uspać, uspokoić, ukoić w trakcie kolki czy po szczepieniu, że pozwoli odciążyć rodzicielski kręgosłup (tudzież zmęczone ramiona) przez ok. 18 miesięcy - naprawdę warto. To super pomysł na prezent, na który możemy się złożyć razem z innymi członkami rodziny lub znajomymi w ramach prezentu dla nowonarodzonego dziecka. Buja się na boki oraz w przód - tył. Możemy regulować szybkość bujania na pięciu poziomach. Huśtawka posiada kolorową, kręcącą się karuzelę z lusterkiem. Wyposażona jest w mnóstwo melodyjek i dźwięków natury. Najczęściej odtwarzanym przez nas dźwiękiem był szum fal (tzw. suszarka :-)). Głośność również jest regulowana. Zabawka ta wyposażona jest w pasy bezpieczeństwa oraz ściągany plastikowy stolik z kolorowymi kółkami, które można przesuwać. Dźwięki są bardzo ładne. Moje dziecko często w tej huśtawce zasypiało. Gdy pozostawało pod opieką kogoś z rodziny, kiedy wychodziliśmy z mężem z domu, huśtawka ta była jak zbawienie. Można ją złożyć i wstawić za drzwi. Łatwo utrzymać w czystości. Wad chyba nie ma. Naprawdę warto wydać 500 zł na ten produkt. Odsprzedamy spokojnie za 2/3 ceny. Zabawka dla dziecka od urodzenia do ok. 18 miesięcy (do 11,3 kg).

 
 

2. Zjeżdżalnia Smoby XS


Idealna zjeżdżalnia do dużego salonu lub małego ogródka. Nie za duża, nie za mała. Występuje w wielu wzorach i kolorach. Bezpieczna zabawka dla dwuletniego dziecka, które jest w stanie samodzielnie z niej skorzystać. Super pomysł na prezent na dwa latka. Moje dziecko uwielbia tę ślizgawkę. Zjeżdża z niej przodem, tyłem, bokiem, każdego dnia sprawia mu ona mnóstwo radości. Wiek: 2+


Cena: ok. 110 zł

 

3. Pchajka Kaczuszka na kiju, Hape


Zabawka ładna i kolorowa. Drewniana. Porządna. Synek od wielu miesięcy korzysta z tej zabawki i jeszcze się mu nie znudziła. Kupiona była z zamiarem rozwijania nauki chodzenia. Teraz z kaczuchą biega. :-) W domu, na dworze... Wszędzie ją ze sobą zabiera. Nawet do spania. :-) Ostatnio nawet próbował jeździć kaczką po stole! Zabawka dla dziecka od 12 miesięcy.


Cena: ok. 50 zł

Wiek: 12+

 

4. Pianinko, Smily Play


Zabawka niezniszczalna - przetrwała upadek z siódmego piętra. :-) Tak, tak, pewnego słonecznego dnia mój synek postanowił sprawdzić czy pianinko potrafi latać i z radością zrzucił je z balkonu... Przetrwało ono tę trudną próbę (jak i wiele innych prób) i jest w stanie bardzo dobrym zarówno jeśli chodzi o wygląd, jak i działanie. Możemy odgrywać na nim melodie tradycyjne, jak i... zwierzęce. Po przełączeniu na żabkę, kaczkę, krówkę czy owcę, pianinko odgrywa tworzoną przez nas (lub dziecko :-)) melodię głosem danego zwierzątka. Wyposażone jest także w tryb melodii, dzięki któremu po naciśnięciu na klawisz pojawia się część piosenki. Uderzając kilka razy w klawisze dziecko może odegrać całą piosenkę i poczuć się jak mały Wolfgang Amadeus Mozart. :-) Wadą tej zabawki jest chyba tylko to, że po wciśnięciu wyłącznika słyszymy dźwięk. Trzeba mieć to na względzie gdy sprzątamy zabawki po uspaniu berbecia. Zabawka dla dziecka od 12 m-cy.

Cena: ok. 50 zł

  

5. Autko jeździdło, ARTI


Synek dostał to autko od dziadków na roczek, jednak dopiero około drugich urodzin zaczął z niego tak naprawdę korzystać. Napędzane jest ono siłą małych nóżek, a te, jak wiadomo, nie od razu są długie. :-) Wymaga również pewnej wprawy w zakresie skręcania. Autko pod siedzeniem posiada skrytkę na drobiazgi. Na kierownicy są 3 przyciski, jeden to klakson, pozostałe odgrywają wesołe melodie. Fajna zabawka dla ok. 2 letniego dziecka. Dobra alternatywa dla jeździków Fisher Price. Pomysł na prezent na 2 latka.
 
Cena: ok. 100 zł

6. Szczeniaczek Uczniaczek, Fisher Price

 
Producent zaleca tę zabawkę dla dzieci od 6 do 36 miesięcy, wydaje mi się jednak, że bardziej sprawdzi się ona u malucha ok. 2 roku życia. Miś jest dość spory, a naciśnięcie na poszczególne części ciała nie jest wcale takie łatwe, roczniak może sobie z tym nie poradzić. Naciskać możemy na dłonie, stopy, ucho, brzuszek. Jest też serce, które świeci. Po naciśnięciu na poszczególne części ciała słyszymy ich nazwy kolory, wierszyki, piosenki, powiedzonka. Ta zabawka jest genialna! :D
 
Cena: ok. 96 zł
 

 

7. Garnuszek na klocuszek, Fisher Price

 
Zabawka z kategorii "sortery" w kształcie tytułowego garnuszka z pokrywką. Wyposażona jest w kolorowe klocki w kształcie trójkąta, kwadrata, serca, gwiazdki i koła. Można je wrzucać zarówno od góry, jak i z boku, umieszczając we właściwych otworach. Po wrzuceniu klocka poprzez odpowiedni otwór słyszymy liczby lub kształty, w zależności od ustawionego trybu.  Młodsze dziecko może po prostu wrzucać klocki górą, czego zwieńczeniem jest wesoła melodia i świecenie się garnuszkowego noska. :-) Jak to w zabawkach Fisher Price'a, każdy szczegół jest tu opracowany, możemy więc zarówno regulować głośność jak wyłączyć zabawkę. Garnuszkiem będzie się bawiło zarówno dziecko 6 miesięczne jak i 2-letnie. To dobra zabawka na roczek.
Cena: ok. 85 zł
 
 
 8. Kubeczki do układania, Fisher Price
  
Zabawka podobna trochę do piramidy z punktu niżej, również pozwala na naukę liczenia, kolorów, zależności wielkości, z tą jednak różnicą, że kubeczków jest dużo więcej, znajdują się na nich liczby i można je wykorzystać na wiele innych sposobów. Oprócz ułożenia wieży, dziecko może wkładać kubki jeden w drugi. Możemy także bawić się z dzieckiem w chowanie i odnajdowanie przedmiotów, np. pod najmniejszym kubkiem  chowamy winogrono, zmieniamy położenie kubeczków i prosimy malucha o wskazanie właściwego kubka. Ćwiczymy w ten sposób uwagę i pamięć malucha. Zabawka bardzo kolorowa, sprawdzi się także w kąpieli oraz piaskownicy. Przeznaczona jest dla dzieci od 18 miesiąca życia. Idealna zabawka dla 2 latka.
 
Cena: ok. 15 zł


 
 
9. Piramida z kółek, Fisher Price
 
Piramidki z kółek obecne są na rynku od lat. Dziecko uczy się dzięki nim liczb, kolorów i zależności "mniejsze - większe". Minie wiele miesięcy zanim będzie potrafiło ułożyć koła (bardziej pasowałoby chyba "donaty")  we właściwej kolejności. Na początku największą frajdę sprawi oczywiście rzucanie ich na podłogę obserwowanie jak kółka się kręcą. :-) To prosta, ale rozwijająca zabawka. Piramidkę Fisher Price wyróżnia na pewno fajna kolorystyka, obecność koralików w najmniejszym, czerwonym kółeczku oraz zapewniająca kołysanie zaokrąglona konstrukcja podstawy. Zabawka dla dzieci w wieku 6 - 18 miesięcy. Bez wahania warto kupić ją na roczek.
 
Cena: ok. 26 zł
 
 

10. Arka Noego, Dumel

 
Dzięki zabawce tej dziecko ma okazję poznać niemały zwierzyniec. :-) Świnka, owca, koń, krowa, żyrafa, lew, tygrys, słoń, kogut - takie oto zwierzątka znajdziemy na Arce. Każde z nich wydaje charakterystyczne dla siebie dźwięki. Po umieszczeniu Noego na fotelu kapitana dziecko słyszy wierszyk: "Noe wybudował arkę - taki okręt, dużą barkę. I zwierzęta zebrał po to, by nie groźny był im potop" (znam już na pamięć :D). Umieszczenie zwierzątek we właściwym miejscu również owocuje zabawnym wierszykiem. Na Arce znajdują się miejsca, których naciśnięcie uruchamia wesołe melodyjki. Ster po przekręceniu wydaje realistyczne dźwięki. Z jednej strony Arki znajdziemy także pianinko. Dodatkowo, Arka wyposażona jest w kółka, więc można nią "jeździć". Będzie to jednak ruch charakterystyczny dla prawdziwej arki. ;-) Zabawka ta będzie idealnym prezentem dla dwulatka, jednak sprawdzi się także dla młodszych dzieci, a i trzylatek będzie się nią bawił. Jednym słowem produkt dla dzieci w wieku 1- 3 lata. 
 
Cena: ok. 109 zł
 
 
Arka znalazła się na 10 pozycji nie dlatego, że jest najgorsza  - miała po prostu dużą, hmm, konkurencję. :-) Każde dziecko jest inne, moje preferuje akurat zabawki, dzięki którym może być w ruchu; inteligencja kinestetyczna jest u niego szczególnie rozwinięta chyba od urodzenia... Dlatego właśnie bujawka, zjeżdżalnia, jeździk i pchajka znajdują się na pierwszych pozycjach niniejszego rankingu. Nie sprawdziły się u nas klocki - ani zwykłe, ani słynne Mega Blocks. Po prostu go nudzą.  Tak jak słuchanie bajek. Hipopotamem z Dumela synek bawił się kilka tygodni, Fotelikiem Fisher Price'a kilka miesięcy, dopóki nie znudziło mu się podnoszenie i opuszczanie klapy oraz wciskanie guzików. Samochodami bawi się bardzo rzadko, częściej już chyba sięgnie po lalkę czy misia. :D Zabawkami przedstawionymi powyżej bawił się chyba najwięcej. A najchętniej i tak preferuje odkurzacz, klamerki, kieliszki, laptopa i wszystko to, czego mu nie wolno. :-)
 
 

czwartek, 15 września 2016

Lifting bez skalpela wg Lari Yugai - jak stracić 5 tysięcy w 6 tygodni

 

Jakiś czas temu, w poście O walce z grawitacją - sposoby na opadające powieki wspomniałam o tym, że próbowałam także masaży. I, że była to jedna wielka pomyłka. Tak właśnie było. W życiu nie popełniłam większego błędu. W życiu nie wyrzuciłam w błoto tyle kasy. A wszystko przez artykuł na Trojmiasto.pl, w którym pisano o "liftingu bez skalpela". O tym, że już po pierwszym zabiegu widać różnicę. I ja głupia uwierzyłam...

 
 
Zrobiłam serię nie jednego, nie trzech, sześciu czy dziewięciu, ale aż dwunastu masaży wg Lari Yugai!  Chodziłam na nie regularnie, dwa razy w tygodniu, przez okres sześciu tygodni. Masaże wykonywała Pani Agnieszka Hetmanowska Czapiewska - uczennica i przyjaciółka Pani Lari Yugai. Pierwszy zabieg miał miejsce 6/06/2016, ostatni zabieg miał miejsce 14/07/2016. Efekt zerowy, 5000 zł w plecy.

Pani Agnieszki Hetmanowska często mówiła o tym, że "poprawia po lekarzach", że zabiegi medycyny estetycznej są złe, że ich nieudane efekty widzi na co dzień. Moje zdanie jest takie, że zawsze pewien procent zabiegów obarczony jest ryzykiem. Myślę, że do tej Pani trafiają właśnie wyjątki, które potwierdzają regułę, osoby z problemami, które szukają pomocy w związku z nieudanym zabiegiem. 

Bywały momenty, że zastanawiałam się czy robię dobrze, czy nie jestem "naciągana". Szczególnie, jak usłyszałam, że Pani Agnieszka Hetmanowska wydaje na same zajęcia dodatkowe syna 1000 zł (!). Tenis, języki obce... Jak tak szybko przeliczyć, cztery osoby dziennie to już 1800 zł. Razy dziesięć - 18000 zł. Miesiąc - 36000 zł. Po odliczeniu ZUSu, podatku, wydatków na życie (czynszu za lokal odliczać nie trzeba, gdyż masaże przeprowadzane są w domu Pani Agnieszki), co parę miesięcy mamy dobry samochód. Żyć nie umierać.

Ryc. 1. Dowody sprzedaży na łączną kwotę 4600 zł (jeden gdzieś mi się niestety zapodział)


Nie ma co się oszukiwać, akupunktura czy masaż mogą w wielu przypadkach pomóc. Szczególnie gdy mowa o obrzękach, nierównościach po wypełniaczach, cellulicie, gdy mamy do czynienia z poszarzałą cerą... Nie pomogą one jednak we wszystkim, tak jak lek nie na każdego zadziała i nie na każdy problem pomoże. Wydaje mi się, że jeśli już się bierze tak duże pieniądze to powinno się to robić tylko wówczas, gdy jest się w 100 % przekonanym, że będzie efekt. No ja przynajmniej nie potrafiłabym wziąć od kogoś więcej niż 50 zł bez takiej pewności... Nie wiem czy Pani Agnieszka Hetmanowska jest oszustką czy jest po prostu mało doświadczona.  Co innego mieć przecież 3 lata doświadczenia, co innego 5 lat, a co innego kilkadziesiąt lat, tak jak Pani Lari Yugai. Tak jak jest różnica pomiędzy kilkumiesięcznym kursem a kilkuletnią szkołą - nie sposób przekazać komuś całej swojej wiedzy w krótkim odstępie czasu, szczególnie, gdy pojawia się bariera językowa . Przyszłam na pierwszy zabieg, gdyż w artykule na stronie Trójmiasto.pl przeczytałam, a w programie na TVN usłyszałam o TRWAŁYM efekcie już po PIERWSZYM zabiegu. W trakcie masażu dowiedziałam się, że tak nie jest, że to sformułowanie wynikało z tego, ze Pani Lari Yugai niezbyt dobrze rozumie po Polsku (!)i, że potrzeba będzie więcej zabiegów, ale "jestem młodą kobietką, więc na pewno szybko pójdzie". Po 4 masażu Pani Agnieszka Hetmanowska stwierdziła, że po kolejnym zabiegu powie mi, ile jeszcze masaży będzie potrzeba. Po 5 masażu dowiedziałam się, że jeszcze 5, a może nawet 7, że "ciężko powiedzieć, bo wszystko zależy od przypadku". Na 8 sugerowała, ze zakończenie sesji teraz byłoby stratą pieniędzy, bo "to tak jak z siłownia, efekty nie pojawiają się od razu" (choć w mediach tak się właśnie reklamują!), a po 10, widząc moje niezadowolenie, stwierdziła, że jak nie widzę efektów to może lepiej żebym nie przychodziła i, że „lewa powieka nigdy nie będzie taka jak prawa”. Na lewej powiece skupiła się na 3 czy 4 zabiegu, po tym jak przypomniałam, że to z jej powodu w ogóle przychodzę, ze to nie asymetria jest najważniejsza,  że przecież to w sprawie powieki pisałam maila i wysłałam zdjęcia przed naszym pierwszym spotkaniem. 

Nie znam się na masażach manualnych, nie wiem ile czasu powinno się podczas pojedynczego zabiegu poświecić jednemu obszarowi twarzy, czy wystarczy gdy będzie to 20 min czy też raczej potrzeba na to 40 min. Może po prostu było tak, ze Pani Agnieszka Hetmanowska miała dobre chęci, zamiary, ale brak wiedzy i / lub doświadczenie zawiódł - może inna osoba powiedziałaby "Nie jestem w stanie Pani pomoc", a ta Pani tego nie zrobiła, bo liczyła na to, że "może się uda". Być może też była to kwestia zbyt małej liczby zabiegów, może gdyby od pierwszego masażu skupić się tylko i wyłącznie na tej powiece... No ale pewnie Pani Agnieszka Hetmanowska nie pamiętała o mailu, w którym o moim problemie pisałam. Podczas wizyt kilkukrotnie przecież słyszałam: "nie pamiętam, mam tylu klientów...". 

Ryc. 2. Print screen artykułu na portalu Trojmiasto.pl


Na pierwszym zabiegu usłyszałam historię klientki, która wstrzykuje innym kwas hialuronowy i twierdzi, ze ludzie są "tacy naiwni". Na innym, jako że zastanawiałam się nad podjęciem pracy, namawiana byłam na założenie stowarzyszenia, bo "z unii trzeba pompować ile się da". Pani Agnieszka wspominała , że sama się do założenia stowarzyszenia przymierza, bo jej znajomi "trzepią na tym kasy jak lodu". Pani Agnieszka Hetmanowska często wspominała jak osiąga swoje cele manipulując synem w kwestii jedzenia (jestem po pedagogice, wiec oczywiście zdaję sobie sprawę, ze wychowanie to zawsze jak by nie patrzeć manipulacja). Kiedy opowiedziałam Jej o sprzedawcach, którzy sprzedają na Allegro towar, który idzie potem do kupującego 14 dni prosto z Chin, "na bezczela", stwierdziła, że to w sumie świadczy o ich sprycie, bo mają pomysł na biznes. Tak sobie o tym wszystkim myślę, składam wszystko w całość, do tego ten sponsorowany artykuł na Trójmiasto Delux, i zaczynam się zastanawiać czy przypadkiem ode mnie też nie wyciągnięto po prostu kasy, bazując na mojej "naiwności", za sprawa "sprytu" i umiejętności wywierania wpływu. Po każdym masażu Pani Agnieszka Hetmanowska mówiła mi rozentuzjazmowana: "Proszę spojrzeć w lustro" i twierdziła, ze jest lepiej - nawet jeśli było ciut lepiej efekt znikał po godzinie. Godzinny efekt też jestem w stanie uzyskać w domu masażem odpowiednim kremem... Na każdym zabiegu wspominała o swoich zadowolonych klientach i efektach pracy (psychologiczna zasada dowodu społecznego) albo o dwóch dyplomach czy 5 osobach w Europie, które wykonują ten masaż (psychologiczna zasada autorytetu). Po kilku zabiegach zaproponowała mi 10 % upustu - 50 zl zniżki "tylko dla mnie" oraz dała darmowy krem (psychologiczna  zasada wzajemności), po którym nawet mi się wydawało, ze powieka nie opada (krótkotrwały efekt liftingu). Ja też się trochę znam na psychologii, potrafię dostrzec i nazwać procesy, jakie tu zaszły... Świetny marketing, nic tylko pogratulować. Cialdini może się schować. Dla mnie liczą się jednak fakty. A fakty są takie, że ani ja ani nikt inny nie dostrzegł różnicy na mojej twarzy - ani mąż, ani rodzina ani znajomi, a dostrzegała je jedynie Pani Agnieszka Hetmanowska. Mam sporo zdjęć z tego okresu - zero różnicy. Poniżej zdjęcie z przed serii masaży, z 22/05/2016 oraz zdjęcie z 15/07/2016 - dzień po ostatnim masażu.

 Ryc. 3. Zdjęcie wykonane 22/05/2016 r.

Ryc. 4. Zdjęcie wykonane 15/07/2016 r.


Nie twierdzę, że Pani Agnieszka Hetmanowska nie ma zadowolonych klientów. Na pewno są problemy, którym można sprostać takim masażem, np. osoby z krzywo rozmieszczonym wypełniaczem. Na pewno są osoby, którym do pełni szczęścia wystarczy świadomość dbania o siebie poprzez regularne chodzenie do fryzjera, kosmetyczki, na paznokcie czy drogi masaż (w końcu "jak drogi to lepszy"), które dzięki temu mają przy okazji się komu wygadać lub "zaszpanować na salonach" co robią i za ile (a wygadać się to akurat można u tej Pani super, być może w innych okolicznościach byśmy się nawet zaprzyjaźniły). Na pewno są klientki, które nie przychodzą z jednym, konkretnym problemem, z którego łatwo kogoś rozliczyć. Na pewno są osoby, którym łatwo wmówić, ze jest lepiej czy, że było gorzej. Mnie również Pani Agnieszka Hetmanowska próbowała przekonać, że gdy przyszłam, było o wiele gorzej. Starała mi się wmówić, że pewnie to problem neurologiczny - choć byłam badana przez okulistę i dwóch neurologów, miałam robioną próbę miasteniczną i tężyczkową oraz dysponuję wynikami badań i sporą liczbą zdjęć, które pokazują, że mój problem zaczął się tak na prawdę w maju tego roku i wynika według mnie z wieku, sporej utraty wagi i asymetrii twarzy. Moi rówieśnicy też już mają trochę opadnięte powieki, czego 5 lat temu nie było. Znajoma rówieśniczka też ma bardziej opadnięte jedną powiekę, tak jak i wielu innym ludzi, bo każdy ma asymetryczna twarz, jeden bardziej, a inny mniej. Nie ma co tu dorabiać teorii o problemach neurologicznych i tym tłumaczyć brak skuteczności usługi. Drogiej usługi. Bardzo drogiej.

Żałuje, że przed tą całą serią masaży nie znalazłam jakichkolwiek opinii na ten temat . Podobnie jak wielu innych młodych ludzi zawsze czytam opinie i komentarze w internecie i na ich podstawie decyduję o zakupie danego produktu lub usługi. Straciłam 5000,00 zł, ale jeśli uchronię choćby jedną osobę przed wyrzuceniem w błoto 450 zł - będzie warto.

PS. Zachęcam do przeczytania mojego posta o sposobach na opadające powieki. Dzięki jednemu z nich wyglądam wreszcie dobrze. :-)

czwartek, 25 sierpnia 2016

O asertywności i życiu pod jednym dachem z małym dzieckiem




Nie należę do osób asertywnych. Niestety. Żeby wyjść od fryzjera w loczkach, stwierdzić, że gorzej wyglądać nie można i chcąc uniknąć konfrontacji, pójść do innego fryzjera w tej samej galerii handlowej, aby włosy wyprostował? Albo kupić dziecku zupę w słoiczku, dodać do niej makaron i dwa żółtka, po czym zapakować do żłobka w pudełku z obawy przed krytyką? Brak słów.

 Od kiedy jest Mały, zachowania asertywne przychodzą mi łatwiej. Nadal w wielu sytuacjach moja asertywność jest niewystarczająca i potem przez cały dzień jestem na siebie wściekła, przeżywam dane zdarzenie, zastanawiam się jak mogłam się zachować i co powiedzieć.  Ale jest lepiej. Może dlatego, że jak ta lwica walczę o dobro młodego. Sam sobie przecież nie poradzi...

Dziecko zmienia. Sprawia, że patrzymy na wiele kwestii inaczej, bardziej odpowiedzialnie. I asertywnie. Postępujemy nieco ostrożniej, przewidujemy, wybiegamy myślami do przodu, jak w szachach. Ale to też nie od razu. Czasem trzeba się sparzyć raz, drugi, trzeci, aby w końcu dojrzeć do tego, że mając w domu małe dziecko nie warto zostawiać na wierzchu cukiernicy, bo wyjdziemy na chwilę z pokoju i - bach! - wszystko na stole, podłodze i sofie. Gorąca kawa, drogie perfumy, kanapka z pomidorem, ulubione korale - wszystko musi być poza zasięgiem małego dziecka. Zapomnisz zamknąć drzwi do łazienki podczas robienia prania? Nie zdziw się, że trzeba będzie cykl prania ustawiać jeszcze raz. Moje dziecię raz mi odwaliło właśnie taki numer. Wchodzę do łazienki a tu z dwóch godzin zrobiło się dwadzieścia minut (chyba przestawił na pranie ręczne). To samo kurki z gazem. Tu już naprawdę trzeba uważać... Długopis - mój wróg numer jeden. :-] Ostatnio pisałam coś na kartce późnym wieczorem, Mały już spał. Zapomniałam odłożyć pisadło wyżej, zostawiłam w salonie na stole. Na drugi dzień, po standardowym obrządku "przewijanie - ubieranie - śniadanie" postanowiłam zrobić pranie. Młody poszedł się bawić. Po paru minutach wchodzę do salonu a tu dzieło sztuki na kremowej, skórzanej sofie! Koszmar. Oczywiście nie pomogła woda z mydłem, płyn do mycia naczyń, nawet spirytus. Dopiero zmywacz do paznokci dał radę. Człowiek się męczy, a dzieciątko w tym czasie ściąga skarpetki z suszarki, a potem rozgniata kapsułkę piorącą, która leży w bębnie pralki... I tak to właśnie wygląda, gdy w domu mieszka mały człowieczek. Na każdym kroku trzeba myśleć. Jeden zły ruch i pozamiatane. Dużo jeszcze zależy od dziecka, od jego ruchliwości, temperamentu, zdolności do adaptacji w nowym otoczeniu itp. Są dzieci, które nie drą się wniebogłosy gdy wózek stoi w miejscu przy sklepowej półce, które potrafią się grzecznie bawić w restauracyjnym kąciku dla dzieci, z którymi podróż to przewaga plusów niż minusów. Z naszym tak niestety nie jest, stąd większe zakupy spożywcze robię przez internet, do restauracji chodzimy z mężem sami (raz na miesiąc lub dwa), a nasza ostatnia dalsza podróż miała miejsce prawie trzy lata temu. Życie...

środa, 24 sierpnia 2016

O walce z grawitacją - sposoby na opadające powieki



Z góry uprzedzam, że będzie to bardzo długi wpis, także przygotujcie sobie jakąś herbatkę, kocyk i zapraszam do czytania. :)

Kilka miesięcy temu, po tygodniu spania po kilka godzin na dobę, jedna z moich powiek, a w zasadzie skóra nad jedną powieką, zaczęła opadać ( tzw. opadająca powieka). Zapewne przyczyniła się do tego zarówno delikatna asymetria twarzy (jedna brew wyżej, druga niżej), utrata 20 kg (po nagłym utracie wagi rozciągnięta skóra nie nadąża często ze skurczaniem), jak i wiek. Około 30 roku życia czas daje o sobie niestety znać. Pogarsza się napięcie skóry oraz stopniowo zmniejsza się wytwarzanie elastyny i kolagenu. Co źródło to inne dane, jednak rocznie jest to 1 - 2 %, według niektórych źródeł nawet w 25 roku życia rozpoczyna się ten proces. Jeśli dołożyć do tego pierwsze początki ubytku tkanek podskórnych (kostnej, łącznej, tłuszczowej), nagle okazuje się, że nasza trzydziestoparoletnia facjata nie przypomina już tej z czasów studiów. Opadające powieki to tylko jeden z problemów. Cienie pod oczami są większe, zmarszczek mimicznych przybywa, wokół ust pojawiają się nierówności, skóry na linii żuchwy jest jak by więcej... Pewnego dnia patrzymy na zdjęcia z imprezy i się nie poznajemy. Gołym okiem widzimy, że objętość naszej twarzy, jej kontur, trochę się zmienił. Tragedii nie ma, dalej wyglądamy dobrze, ale przychodzi taki dzień, że do każdego z nas dociera, że zegar biologiczny i dla nas tyka. :-)

Jako osoba lubująca się w robieniu sobie selfie, kilka  miesięcy temu z przerażeniem odkryłam, że jedna z moich powiek opada. Jedna! Długo zajęło mi zrozumienie z czego to wynika, a naprawdę, podejrzewałam już nawet jakąś miastenię czy Bóg wie co. Byłam z tym u nerologa, okulisty, miałam przeprowadzaną próbę tężyczkową, miasteniczną, badanie dna oka... Oczywiście badania nic nie wykazały. Okulistka stwierdziła jedynie, że mam asymetrię, ale nie ma co się przejmować, bo każdy ma asymetrię. Opadające powieki / powieka? Neurolog wzięła mnie za hipochondryczkę, powiedziała, że nic nie widzi, ale się uparłam i skierowała mnie z łaską na badania. Szczerze powiedziawszy, wiązałam tę powiekę z bólem mięśni i stawów, który pojawił się u mnie pod koniec zeszłego roku. Czułam niemal każdy mięsień, nawet te na szczęce, palcach czy podeszwach stóp! A jak z mięśniami było OK, to pojawiał się ból stawów. Tak na zmianę, falami, koszmar jakiś. I do tego jeszcze siniaki czy tam plamy przypominające siniaki, już sama nie wiem co to było, ale potrafiło pojawić się przy nadgarstku, na kolanie, piszczeli, nawet na palcu wskazującym! Robiłam mnóstwo badań, odwiedzałam lekarza po lekarzu, od internisty, prze ortopedę, neurologa, reumatologa, na hematologu skończywszy. Nadeszła wiosna i problemy zniknęły, jednak przyczyna do dziś pozostaje zagadką. Jedyny plus, jedno z badań wykazało niską zawartość witaminy D3 we krwi, a inne ... osteopenię. Ciekawe, na ile taka osteopenia może wpłynąć na wygląd twarzy czy opadające powieki. :-) Teściowa mnie ostatnio uświadomiła, że wiele kobiet przez 5 lat po porodzie ma osteopenię. Być może tak jest, ale w moim przypadku na pewno ogromne znaczenie miało bycie wiecznie na diecie i steroidowe leki przeciwzapalne na astmę, które biorę od 18 roku życia. Ponoć sterydy to jedna z najczęstszych przyczyn osteopenii. A jeśli dołożyć do tego jeszcze mało wapnia w diecie, ciążę, karmienie piersią i rok odchudzania 6 miesięcy po porodzie to... witaj wstępie do osteoporozy! Kończąc już ten wątek, bo nie o tym miał być przecież post, wzięłam się porządnie za siebie i od kilku miesięcy zaprzyjaźniłam się z serem żółtym, sardynkami, mlekiem i suplementami: preparatem o nazwie Osteogenon (niestety na receptę) i witaminą D3+K2 (ja kupuję  i bardzo fajnie działa - po 3 miesiącach poziom witaminy D3 wzrósł z 28 ng ml do 54 mg/ml!). Na jesień mam dostać "coś mocniejszego", a za 9 miesięcy powtórzyć densytometrię (badanie gęstości kości). Trzymajcie kciuki...



Opadająca powieka bez makijażu i z makijażem


Wracając do tej nieszczęsnej powieki (jak widać na powyższych zdjęciach, lewej), pewnego dnia odkryłam, że skóry nad okiem jest więcej, a nad okiem pojawiła się harmonijka, przez co wydawało się ono mniejsze. Mam okrągłą twarz, przez co oczy i tak wydają się małe (bez makijażu ani rusz), więc byłam zrozpaczona. Po pomalowaniu oczu eyelinerem, na jednej powiece widać było kreskę i kawałek powieki, na drugiej tylko kreskę... Wyglądało to trochę tak, jak bym była opuchnięta. Nie pomagało masowanie, aplikowanie aptecznego żelu ze świetlikiem, przykładanie kostek lodu, ogórka czy... smarowanie kremem na blizny. Tak tak, ponoć jedną z metod na opadające powieki jest ściąganie obwisłej skóry poprzez nakładanie preparatu o nazwie Cepan (okropnie jedzie cebulą!) No mi nie pomógł. Podobnie jak nie pomogło smarowanie skóry białkiem jaja kurzego. :-) Jak tak przeszukać porządnie internety, poczytać fora i blogi, prześledzić komentarze, to nagle okazuje się, że robi się cała lista domowych sposobów na opadające powieki. Tu będziecie je mieli w pigułce.



Przez pewien czas byłam bardzo zadowolona z tasiemek na opadające powieki, kupowanych na Allegro. Te małe, beżowe paseczki idealnie stapiają się ze skórą, dzięki czemu nie wyróżniają się na powiece. Po ich UMIEJĘTNYM nałożeniu powieka robi się nagle o połowę większa, znikają załamania, cudo! Mało tego, po odklejeniu ich po kilku godzinach, stan powieki nie zmienia się przez kolejne kilka godzin, dzięki czemu jeśli boimy się, że ktoś znajdujący się bardzo blisko nas je zauważy lub mamy po prostu ochotę nałożyć cienie do powiek, zawsze możemy zrobić tak, że nakładamy paski na kilka godzin i ściągamy je przed wyjściem z domu. Malowanie powieki, na której znajduje się pasek nie daje już niestety takiego dyskretnego efektu. :( Ważne jest tu odpowiednie przyklejenie paska; nie może być on ani za wysoko ani za nisko, ale tuż poniżej linii załamania. Najlepiej poświęcić jedną, tudzież kilka tasiemek i spokojnie potrenować ich nakładanie, wypracować własną technikę, tak aby nie tracić później czasu na odklejanie i powtórne przyklejanie. A wierzcie mi, są dni (oczywiście wtedy, kiedy człowiek się spieszy), że jest się zadowolonym z efektu dopiero za, dajmy na to, piątym razem. Szczególnie, jak uszkodzimy pasek w momencie odklejania z "palety".  Co istotne, na rynku są dwa rodzaje pasków - jedne są na złotym, a drugie na białym papierze. Tych drugich niestety nie polecam, bo najzwyczajniej w świecie... błyszczą się. Nie wiem czy to kwestia materiału, z którego są wykonane czy czego, ale na pewno nie dają one dyskretnego efektu. Ja kupowałam moje paski tutaj. Z obawy, że znikną z rynku, zrobiłam sobie nawet mały zapas. :-) Jak wygląda oko przed i po nałożeniu tasiemki? Tylko patrzcie (na ostatnim zdjęciu widać efekt po nałożeniu paska i jasnego cienia do powiek.)



Paski, tudzież tasiemki na opadające powieki, to fajny wynalazek, jednak bez wątpienia nakładanie ich bywa momentami czasochłonne, po opaleniu się nie są już takie dyskretne (a przynajmniej z bliska i gdy spuszczamy wzrok). Nigdy nie wiadomo, kiedy znikną z rynku, no i, co tu dużo pisać, stanowią one sposób na wyeliminowanie skutku, a nie przyczyny. Postanowiłam zatem szukać dalej. Na jednym z forów babka pisała o tym, że skorzystała z masażu twarzy i po dwóch zabiegach problem zniknął. Pomyślałam sobie, czemu by nie spróbować. Zaszkodzić nie zaszkodzi, a kto wie, może pomoże. Wysłałam maile do kilku salonów z opisem mojego problemu i zapytaniem na ile masaż może być pomocny na opadające powieki. Jak się dowiedziałam, nie ma się co czarować, że jeden zabieg zdziała cuda. Potrzebna jest seria, najlepiej 10 masaży połączonych z akupunkturą kosmetyczną.



Pomyślałam, czemu nie. Zawsze to tańsze i mniej inwazyjne od korekcji powiek. Tak... Wtedy pojawiła się po raz pierwszy myśl o plastyce powieki górnej. Albo nawet obydwu! Blepharoplastyka to jednak droga impreza, dobry chirurg to koszt rzędu kilku tysięcy złotych, a i gwarancji udanego zabiegu nikt nam nie da. Wracając jednak do masażu, najpierw umówiłam się na zabieg w jednym salonie. Pani wymasowała mi skórę nad problematyczną powieką, po czym umieściła pod skórą całej twarzy cieniutkie igły i zostawiła mnie z nimi na pół godziny. Jak się wówczas dowiedziałam, za jednym razem można umieścić do 25 igieł. Nie było to bolesne, choć były miejsca, gdzie podczas ruszania mięśniami pojawiał się delikatny ból. Prawdopodobnie wynikało to z tego, że igła wbita była właśnie w mięsień, a nie w skórę. Cóż, efektu po pierwszym zabiegu nie było, a portfel o 100 zł lżejszy. Po wyjściu z salonu miałam też mieszane uczucia względem profesjonalizmu masującej mnie osoby. Postanowiłam, że dam jeszcze szansę komuś innemu. I tak trafiłam do Projekt Odnowa. Cóż, za niemal tę samą cenę, co w poprzednim miejscu, otrzymałam przyjemny masaż kamieniami, akupunkturę kosmetyczną (chyba nieco bardziej przemyślaną, gdyż igły wbite były jedynie na początku, na środku i na końcu każdej brwi, plus na czole na wysokości środka źrenicy). To wszystko wykonywane było na saunie japońskiej, na której leżałam jedynie w stringach, przykryta grubym ręcznikiem. :-) W tle japońska melodia, przygaszone światła, wystrój rodem z Japonii - relaks pierwsza klasa! Pani Agata stymulowała mi także... punkty na nogach, odpowiadające za produkcję kolagenu. Tak, tak, jest coś takiego. :D Jeden z nich znajduje się na stopie pomiędzy paluchem  i drugim palcem licząc o wewnątrz, a drugi na wewnętrznej części łydki. Niestety, trochę to bolało... Kiedy następnym razem poprosiłam o skupienie się jedynie na twarzy, Pani Agata wyjęła takie specjalne urządzenie i okazało się, że można ów punkty stymulować bez wbijania igieł! Ciekawa jestem, jak by wyglądała moja opadająca powieka po serii 10 takich spotkań... Niestety, fundusze nie są z gumy, więc po 3 zabiegach zdecydowałam się spróbować czegoś innego, z czym wiązałam większe nadzieje: masażu twarzy metodą Lari Yugai. I to był jeden z największych błędów mojego życia. Mnóstwo wyrzuconej kasy... Ale o tym osobny post.



W międzyczasie stosowałam jeszcze Facefitness, jednak jako osoba niecierpliwa, nie widząc efektów, szybko zaprzestałam ćwiczeń. Gimnastyka twarzy ma wielu zwolenników. Sporo jest w sieci informacji na temat tego, jakie ćwiczenia warto wykonywać, chociażby filmiki takich Pań, jak Irina Bjørnø czy Eva Fraser. Myślę, że nie warto skreślać tej metody poprawy jędrności, jednak, jak ze wszystkim, i tu potrzebna jest systematyczność. Na ile jest to jednak profilaktyka, a na ile sposób na poszczególne problemy, zwłaszcza jeżeli rozchodzi się o opadające powieki, trudno mi się tu wypowiadać. Trzeba by tak naprawdę poświęcić się temu przez 2 miesiące, a nie 2 tygodnie i wtedy można wydawać opinię...

Oto ćwiczenia, które wykonywałam i do których pewnie jeszcze kiedyś wrócę (każde ćwiczenie robiłam przez 10 sekund i powtarzałam je łącznie 5 razy):
  1. Naprzemienne zaciskanie oczu i ich szerokie otwieranie.
  2. Przenoszenie wzroku jak najwyżej w górę.
  3. Mrużenie oczu z palcami umieszczonymi 1 cm od zewnętrznych kącików oka (palce dociskają mocno skórę, a my mrużymy oczy, nie zamykamy ich zupełnie).
  4. Mocne uciskanie łuków brwiowych na wewnętrznym końcu i na środku (palce środkowe umieszczamy na końcu, a wskazujący na środku brwi).
  5. Uciskanie łuków brwiowych na zewnętrznym końcu.
  6. Uciskanie (do bólu!) punktów, przechodzących przez źrenicę, a znajdujących się na brwi i na kości pod okiem. Palec wskazujący umieszczamy na środku brwi, palec środkowy na kości, mocno dociskamy.
  7. Naciskanie brwiami na palce wskazujące - podnosimy do góry brwi, umieszczamy na górnych powiekach palce wskazujące (robimy z nich łuk przypominający nasze brwi) i dociskamy mięśniami palce.
  8. Szczypanie skóry w okolicach brwi.



Kolejnym ze sposobów walki z opadającymi powiekami jest makijaż. Istnieją pewne triki makijażowe, które mogą nam pomóc zakamuflować opadające powieki. Niektóre mogą zdziałać naprawdę cuda. Opis krok po kroku jak taki makijaż wykonać znaleźć można na wielu stronach i portalach, np. tutaj czy tutaj.

Było już o maściach, jajkach, masażu, akupunkurze, ćwiczeniach, makijażu. Pora wysunąć cięższy kaliber. :-) Poszukując informacji na temat plastyki powiek, temat zatoczył koło i znowu pojawił się w mojej głowie. Natrafiłam na informacje odnośnie zabiegu o nazwie PLEX-R. Na polskich stronach mało jest niestety opinii na ten temat. Ja korzystałam głównie z opinii i zdjęć na portalu Realself. W Polsce zabieg ten jest wykonywany dopiero od tego roku. Za granicą dłużej, od kilku lat. Początki tej metody sięgają roku 2005. Z tego względu miałam pewne obawy. Zawsze staram się wybierać sprawdzone metody, choćby nie były one najlepsze. No ale cóż, byłam już taka wściekła z powodu tego oka, kasy, jaką z jego powodu wydałam, tego, że nie mogę używać eyelinera i jestem na łasce pasków, że postanowiłam, iż spróbuję. Ale tylko jedno oko... Szczerze powiedziawszy byłam pewna, że nawet jeżeli będzie efekt, to pojawi się on dopiero po trzech zabiegach. No może po dwóch. Tak, obstawiałam konieczność dwóch zabiegów... Prezentowane w sieci informacje opisują bowiem częściowe i czasowe podniesienie powieki. Częściowe, gdyż opadająca powieka ma się podnieść o 30 %. Czasowe, ponieważ efekty mają się utrzymywać 2 lata. Cóż, postanowiłam zaryzykować. A swoją drogą, zapewne skorzystam kiedyś z plastyki powiek, jednak wolałabym to zrobić bliżej czterdziestki niż trzydziestki... Gdzieś, kiedyś natrafiłam na informacje, że korekcję powiek górnych można wykonywać dwa razy w życiu i, że efekty utrzymują się 10 - 20 lat, w zależności od trybu życia, wahań wagi, tempa starzenia itd. Nie wiem, ile w tym prawdy, jednak nie chciałabym być w sytuacji, w której w wieku 60 lat ze względów zdrowotnych powinnam poddać się korekcji powiek, a nie mogę tego uczynić, bo przekroczyłam jakiś tam limit wykonanych zabiegów. :] A z drugiej strony, do każdego zabiegu trzeba przejść pewne kwalifikacje, mieć odpowiedni stan zdrowia, wykonać różne badania. Takie choroby jak cukrzyca, nadciśnienie czy nadczynność tarczycy są przeciwskazaniem do blepharoplastyki. Może zabrzmi to banalnie, ale czasem nie ma co czekać w nieskończoność i odkładać pewnych rzeczy na później, bo w pewnym momencie może być już po prostu za późno... I potem będziemy sobie pluć w twarz i żałować. Raz w życiu jest się młodym, piękne spojrzenie fajnie jest mięć zawsze, ale chyba najbardziej przydaje się ono w wieku produkcyjnym niż po menopauzie. :P



Wracając do zabiegu PLEX-R, choć ów korekcja powiek jest bezoperacyjna, nie jest do końca zabiegiem przyjemnym. Nawet pomimo tego, że wykonywany jest on w znieczuleniu. Ból jest do przeżycia, u dentysty jest chyba gorzej, ale trzeba się nastawić na to, że będziemy czuli pewne palenie, że przez kilka dni będziemy opuchnięci jak po walce bokserskiej (widzenie jest wówczas trochę utrudnione) i, że przez tydzień lub dwa nie wyjdziemy z domu z powodu strupków nad okiem. W moim przypadku było to dokładnie czternaście dni, nie licząc spaceru w "zerówkach" z parasolem dnia jedenastego. :D Jeśli przeprowadzamy zabieg latem to jeszcze pół biedy, można się zasłonić okularami przeciwsłonecznymi. Aha, po zabiegu zero opalania przez kilka miesięcy. Po zejściu strupka skóra jest delikatnie zaczerwieniona. Ponoć może się to utrzymywać nawet 90 dni. Oby. :-) Pamiętam jak weszłam po zabiegu do samochodu i poczułam zapach spalenizny... Dziwne uczucie czuć od siebie taki zapach. :P Co do efektów, od mojego zabiegu mija dzisiaj miesiąc i jestem naprawdę zadowolona. Skóra jest napięta, szerokość obydwu powiek jest taka sama i mogę wreszcie malować się tak jak lubię. Jupi! A to wszystko za "jedyne" 500 zł, bo tyle kosztowała mnie ta impreza na jedno oko. 500 zł, a wydane wcześniej na ten cel 5000 zł - no jest różnica, prawda? Zgodnie z zaleceniami pani doktor, od pierwszego dnia po zabiegu cały czas stosuję podkład Toleriane, La Roche Posay, który nie tylko ujednolica kolor skóry, ale także chroni ją i leczy (w Superpharm można go kupić za 65 zł jak by co). Ostateczny efekt ma być widoczny po 4 - 6 tygodniach. Myślę, że poczekam jeszcze miesiąc i w przypadku pogorszenia obecnego efektu wykonam zabieg ponownie. Jednym wystarcza jeden zabieg, innym potrzeba ich 2, czasem nawet 3, ale przyjmuje się, że wykonuje się 1 - 3 zabiegów w odstępie 6 - 8 tygodni. Zabieg wykonywałam u dr Anny Butowskiej w Klinice Kurban w Gdańsku. To, co wyróżnią tego lekarza, to na pewno nowoczesne podejście do pracy i otwartość na potrzeby pacjenta. Któż nie poczułby się bezpiecznie, pisząc do lekarza przed 23 na Facebook Messengerze i otrzymując po 10 minutach odpowiedź? :-) Pełną listę gabinetów, oferujących ten zabieg znajdziecie tutaj. W Gdańsku jest ich bodajże cztery.

A teraz pora na zdjęcia. Pierwsze zostało wykonane 25.07.16, w dzień zabiegu, ostatnie 24.08.16, czyli wczoraj. Przedostatnie zdjęcie przedstawia dzień dwunasty. Kiedy odpadł ten zwisający strupek u góry, wyszłam wreszcie na dwór. :P















Zmierzając ku końcowi - tak właśnie wyglądała moja czteromiesięczna walka z opadającą powieką. Walka nierówna, wymagająca czasu, funduszy i samozaparcia. Póki co, jest ona walką wygraną, jednak zdaję sobie sprawę, że wygrałam bitwę, a nie wojnę, i jeszcze nieraz przyjdzie mi stoczyć kolejne bitwy. Cieszę się jednak, że wreszcie znalazłam skuteczny sposób, z jakiego będę mogła skorzystać w przyszłości i, że nie wymaga on nie wiadomo jakich nakładów finansowych.

A jakie są Wasze sposoby na opadające powieki? A może problemem jest tylko jedna opadająca powieka? Z niecierpliwością czekam na komentarze. :-)

PS. Zapraszam też do mojego postu Jak osiągnąć efekt sztucznych rzęs w 1,5 miesiąca